Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

potały za szybami rozpaczliwie, jak dobijające się do okna zmarznięte ptaszki.
— Nie znasz mnie, dziecinko! — zawołała Zyda płaczliwie. — Nic o mnie nie wiesz! Ja nie jestem zła! O, gdybyś wiedziała, jak gorące, rozpalające krew w żyłach jest moje tchnienie! Kogo ja pocałuję, kogo owionę połą swego płaszcza, ten staje się ciemnozłoty na podobieństwo posągów śpiżowych. Oczy moich dzieci, choć czarne, świecą jak gwiazdy, a pieśń moja jest gorącą pieśnią miłości. O, nie znasz mnie, nie wiesz nawet, jak cierpię wśród śniegów i lodów, ja, wygnanka, dziecię słońca, przy którem wasze słońce jest niby zakopcona żaglowa latarka rybacka! Nie znasz mnie! Ja nie przywykłam dźwigać na swych ramionach ciężkich skrzydeł lodowych, nie przywykłam mrozić wody, ludzi, drzew ni kwiatów! Gdy mnie tęsknota ogarnie, gdy szał lotu opadnie na serce, dyszę żarem, w którym, niby w ogniu, skręca się i czernieje wszelkie stworzenie.
— Więc dlaczego tu przynosisz zimno i mróz? — zapytała zdziwiona Dorotka. — Skąd właściwie jesteś?
— Przychodzę z południa, z wielkiej pustyni, z morza piasku, z którego sterczą czerwone, dzikie, poszarpane skały. Tam miejsca na swój taniec mam dość, tam mnie nic wstrzymać nie może, tam swobodnie z rę-