Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

cąc przez morze, zebrałem w dłonie wilgoć jego, i teraz patrz!
Bryznął z ręki gęstym snopem deszczu.
— Czarne obłoki, wierne moje rumaki, deszczem napęczniałe, przycwałowały tu do mnie! Teraz pracują nad wyzwoleniem ziemi i wód! Lody na zatoce stały się już jak gąbka, nasiąkają ciepłą wilgocią a jutro zaczną pękać! Gdy ja je rozmiękczę, nadleci Norda, starsza siostra moja, skruszy lody, połamie i zepchnie je na morze. A równocześnie ławice pięknych, maluśkich rybek dążą w te strony, i rybacy, wyjechani na mjerze, nie wrócą z pustemi mancami!
— Będą bretlindzi! — wykrzyknęła Dorotka ucieszona i z radości aż klasnęła w rączki. — O, jakiś ty dobry, poczciwy Sztormie Westowy!
— Czy bretlindzi będą, tego na pewno przewidzieć nie mogę! — odpowiedział Sztorm Westowy. — Ja robię, co mogę, ale tu koniecznie jest potrzebna pomoc Nordy, a kto wie, czy ona teraz nie ma spraw pilniejszych.
— Jakież wy sprawy mieć możecie? — zdziwiła się dziewczynka.
— Jak wszystko na świecie, tak i my jesteśmy dziećmi bożemi i musimy na tym świecie pracować, pełnić służbę, przez Boga