Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

zamieci śnieżnej, lub przesłania się białą, lepką, zimną mgłą. I wtedy niema tam nic. Nie widzisz nic, nie słyszysz nic...
— Tam smutno! — szepnęła Dorotka.
— Smutno! — powiedziała pani Norda. — Ojczyzna moja jest kolebką tęsknoty.
— Kraj śmierci!
— Tęsknota to już życie, dzieweczko, nie śmierć.
— Mamusia opowiadała mi, że wielu dzielnych ludzi pragnęło się tam dostać, lecz rzadko któremu z nich udało się wrócić. Cóż się z nimi stało?
— Zapytaj o to skał i brył lodowych, zapytaj zawiei śnieżnej, niech ci to opowie biały mróz z długiemi ostremi zębami i szponami, niech ci powie coś głód, usypiający na wieki... Ja nie wiem o tem nic. Widywałam czasem statki, wciśnięte między skały lodowe, widywałam dymy, wydobywające się ze schronisk rozbitków, lecz nigdy nie miałam sposobności posłuchać ich opowiadań. Zanim znalazłam wolną chwilę, śladu już po nich nie było. Wszystko zmiażdżyły lody ruchome, wszystko przysypały śniegi.
— Straszny kraj! — zadrżała Dorotka.
— Bóg to jeden wie, moje dziecię! — westchnęła pani Norda. — Ustanowiono mnie strażnikiem tych dziedzin, więc ich strzegę