wiernie — i kocham je. Kocham ich pustkę i ciszę, kocham ich sen głęboki, zrzadka tylko przerywany burzami lub mym śpiewem. Bo to nie kraj umarły, lecz kraj, który się jeszcze nie zbudził. Ale któż wie, któż może powiedzieć, co mu przeznaczone? Ludzie szukają tam czegoś wciąż i coraz częściej nad lodowemi pustyniami pokazują się ich głośno tokujące, wielkie ptaki o srebrnych skrzydłach. Czegoś szukają — a gdy ludzie raz zaczną czegoś szukać, znajdą na pewno! Giną przytem jak muchy, ale nawet ich śmierć stwarza nowe życie. Oni nawet lody potrafią ożywić!
— Rybacy mówią, pani Nordo, że jesteś strasznie bogata! Skądże bierzesz swe bogactwa, jeśli ojczyzna twa taka biedna?
— O, to tylko mój pałac lodowy taki jest pusty i cichy, ale prócz niego mam też i swe grunta na morzu, a także wielkie zwierzyńce — morskie i lądowe. Pełno tam zwierza wszelakiego, mnóstwo ptaków najrozmaitszych a ryb obfitość niezmierzona!
— A przyniosłaś nam teraz jakie rybki, pani Nordo? Już oddawna nic nie mamy!
— Nie przychodzę nigdy z pustemi rękami, kochanie! Płaszcz mój jest bardzo obszerny, dużo się kryje w jego miękkich, głębokich fałdach, srebro i złoto samo płynie za mną drogami, które dotknięcie mych stóp ubija w odmętach mórz...
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.