— Tak mówią wszyscy, pani Nordo! — przyznała dziewczynka. — Ale mówią też, że możesz poprawić lub pozbawić! Z czemże przyszłaś teraz do biednych rybaków naszych? Chcesz pozbawić czy poprawić?
— To nie zależy ode mnie, dzieweczko! — odparła Norda. — Będzie, jak Bóg da!
— Ale On da? — wołała Dorotka, uśmiechając się i kiwając do pani Nordy główką, jakby w ten sposób chciała wymusić od niej jakieś przyrzeczenie. — On da, nieprawdaż?
Frunęły czarne skrzydła pani Północy, zakołysały się wokół jej głowy ciężkie obłoki.
— Wierz silnie, dziewczynko dobra, że Bóg nikogo nie opuści! Wierz, ufaj i kochaj!
Rozległ się znowu grom wichru, morza i ryk sprężonego w męce lasu.
Jaśniejąca za oknami pani Norda ciągnęła:
— Mówił mi o tobie Sztorm Westowy, śpiewał mi o tobie Ost, chwaliła cię za serduszko dobre zziębnięta Zyda.
— Chciałam tylko wyzorgować dla reboków perżno bretlinżków! — tłumaczyła się skromnie Dorotka.
— To jest od ciebie dobrze, że nie prosisz dla siebie, ale dla drugich. Zrobię, co mogę. Jutro stąd na krótko odejdę. Muszę jeszcze lecieć na południe. Teraz nie mogę nic poprawić, mogłabym tylko pozbawić. Ale wrócę przez West, razem z nim obdam fajn zatokę
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.