Tedy Męciński, przybywszy pewnego razu do domu na wakacje, oświadczył matce, że chce zostać księdzem jezuitą i w dodatku misjonarzem.
Jak to już wiemy, pani Męcińska była damą wielce szanowną, surowych poglądów na świat i obyczajów, a także szczerze religijną. Praktyki religijne pełniła punktualnie i rzetelnie, postów przestrzegała ściśle; gdy mały Wojciech był ciężko chory, ofiarowała go Najświętszej Pannie Marii i zawsze starała się rozwijać do Niej w synu szczególne nabożeństwo. Teraz jednak, gdy usłyszała o jego postanowieniu, dała mu odpowiedź dość dziwną.
A mianowicie — dała mu w twarz.
Potem zaś zabrała go z kolegium lubelskiego od jezuitów i przeniosła na Uniwersytet krakowski, gdzie kazała mu studiować medycynę.
Młody człowiek pokornie zastosował się do woli matki i dobrze zrobił.
Wiadomości lekarskie bardzo mu się w późniejszym czasie przydały.
Postępek pani Męcińskiej nie zdziwi nikogo, kto rozumie psychologię miłości macierzyńskiej, prostej i surowej, ale głębokiej. Pani Męcińska pragnęła, aby jej syn był zwykłym, szczęśliwym człowiekiem, aby się cieszył światem, używał w miarę swych dostatków i miał z uczciwą żoną zdrowe, ładne potomstwo. To tak zrozumiałe, że nie będziemy się nad tym rozwodzić.