Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/46

Ta strona została przepisana.

milnie obiecując im swą pomoc w razie potrzeby, aby w ten sposób wyłudzić poczęstunek.
Misjonarz przedostał się wreszcie na przód statku, gdzie prócz paru majtków nikogo nie było, i zadumany wpatrzył się w turkusowo-perłową toń.
Tam już widać było tylko bezmierną tęsknotę morza. Daleko świeciły żagle jakiejś galeony idącej w kierunku Brazylii, ale wkrótce i te zniknęły.Nie było widać nic prócz kołyszących się jednostajnie fal oceanu.
A wtedy misjonarz skupił się w sobie i w te dale nieogarnione rzucił przepotężne, tęskniące spojrzenie swych mocnych oczu.
Kiedyż, o, kiedyż zakwitniesz mi, szkarłatna różo męczeństwa? Jakże wyglądasz ty, kraju dziwny, w którym takie kwiaty się rodzą? Czy one wykwitają ze złości tego ludu, czy tylko z błędu umysłów przez moce piekielne zaciemnionych? Cokolwiek by jednak było, bądź błogosławiony, iżeś jest jak to łoże w tortur kamerze, na którym kości zgrzytają i skrzypią, pierś dyszy szybko, a w oczach coraz jaśniej świtają zorze niebiańskie. Witaj mi, o kraju mego cierpienia!
I w tej chwili zdało się misjonarzowi, jak gdyby szum fal z nieznanych dali przyniósł mu dźwięki radosne i tryumfalne powitalnej muzyki. Huczały kotły, wrzeszczały trąby i rogi, piszczały flety, dzwo-