Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/53

Ta strona została przepisana.

nych sarongach, spódnicach owiniętych dokoła biódr, w haftowanych, aksamitnych kaftanach, rozwartych na piersiach i w czapeczkach aksamitnych, wyszywanych złotem lub perłami. Tuż przed swymi bankami bankierzy chińscy w czarnych jedwabnych chałatach i takichże czapeczkach siedzieli za stołami, na których leżały stosy monet srebrnych, obok zaś ozdobne liczydła z drogiego drzewa i z gałkami często z półszlachetnych kamieni. Dalej widać było Parsów w czarnych kontuszach i takichże szerokich szarawarach, z czarnymi skopkami na głowach. Byli to handlarze dywanów i drogocennych makat. Poważni i wytworni w ruchach, przedstawiali się imponująco, a wyraz ich twarzy był łagodny i pociągający.
— Któż są ci brodacze? — zapytał Męciński swego towarzysza. — Wyglądają dostojnie.
— Są to Parsowie, słudzy szatana, czciciele ognia! — odpowiedział młody jezuita. — Opowiadają o nich, iż chcąc po śmierci ciało swe zupełnie unicestwić, zwłoki rzucają na pożarcie zwierząt i ptaków na specjalnych cmentarzyskach zwanych Wieżami Milczenia. Ale w interesach są bardzo uczciwi i pono świadczą ludziom dużo dobrego, zawsze bezimiennie. Bezimienność jest cechą wszelkich ich poczynań.
— To zacnie. I tacy ludzie są sługami szatana? Ileż obłąkania jest na świecie! A cóż to za wielki dostojnik?