Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/54

Ta strona została przepisana.

— Gdzie? — zdziwił się braciszek.— Ach! ten.Ulicą z wielkim rozmachem szedł strojny pan w wysokich butach ze złotymi ostrogami dzwoniącymi za każdym jego krokiem. Rytm jego chodu wybijał też ciężki miecz w długiej pochwie obitej u dołu złotem. Tuż za rycerzem szedł Hindus w białej szacie trzymający nad swym panem różnobarwny chiński parasol. Mina rycerza, ubranego w brokat i jedwabie, była tak gęsta, iż można go było wziąć za samego wicekróla.
— To nie dostojnik, To zwykły żołnierz — kolonista. Rząd Jego Królewskiej Mości osadza tu tych żołnierzy, opłacając ich sowicie. Mają oni być rdzeniem ludności w naszych miastach indyjskich. Jednakże ludzie ci, dla pieniędzy i zysku porzucający ojczyznę, są bezbożni, otaczają się przepychem, udają wielkich panów i żyją w grzechu i rozpuście.Prawda, są oni naszymi wiernymi obrońcami. Miłość Wiary Chrystusowej żywię w ich sercach, na kościoły i szpitale pieniędzy ni darów nie skąpią, jednakże gnębią ludność, popełniają różne gwałty, żyją rozwięźle, tracąc pieniądze na ucztach, w otoczeniu swych kochanek, i miasto dawać dobry przykład, sieją zgorszenie. Ten, któregośmy spotkali, jest jeszcze skromny. Raczył iść pieszo, nie obawiając się, że może się otrzeć o ludzi niższych rangą. Zwykle oni nie chodzą, nawet gdy mają się udać do sąsiedniego domu. Albo dosiadają konia, albo każą się