Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Nie rozumiem — wyjąkał ks. Wojciech, który aczkolwiek w świętym oburzeniu bywał gwałtowny, zawsze bał się krzywdzić kogoś.
— Widać od nie dawna bawicie w naszym mieście! — odrzekł giermek.— W tym, co robię, nie ma nic złego. Koza jest moja, z czego wynika, że jeśli zechcę ją zarżnąć, mam do tego prawo. Przed paru dniami spotkałem się z przyjaciółmi i przegrałem do nich w kości wszystkie pieniądze. Lafa od pana należy mi się za tydzień, ja zaś teraz chciałbym mieć parę groszy, bo może się odegram. Za ostatnie dziesięć annów kupiłem tę to kozę — o, nie uciekaj, stary!
To mówiąc młody człowiek z lekka żgnął kozę w szyję, tak, że parę kropel krwi zbroczyło jej sierść białą.
Stary Hindus krzyknął.
— Nic nie rozumiem! — zawołał ks. Wojciech.
— Otóż ten poganin, jak wszyscy Hindusi, jest czcicielem Krowy — tłumaczył młodzian — oni mają dużo bogów i bogiń, ale to są prawdopodobnie krowie syny, ponieważ do krowy nie mówią inaczej jak „matko“.Nie tylko nie jadają mięsa, ale w ogóle nie zabijają zwierząt i gdy tylko widzą, że ktoś chce zwierzę zabić, starają się wyprosić mu życie albo też zwierzę wykupić. Wiedząc o tym, przyprowadziłem tu tę kozę, aby ją zarżnąć w oczach