Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/64

Ta strona została przepisana.

ników zobaczyć, czy nie ma czegoś do kupienia.Młody jezuita zaprowadził tam ks. Wojciecha.
Targ był bardzo ożywiony, albowiem kilka okrętów portugalskich zwiozło parę setek niewolników i niewolnic. A więc były tam Malajki, przysadziste, o okrągłych twarzach, słodkich migdałowych oczach, aż do piersi owinięte jedwabnymi „sarongami“. Byli też rośli, poważni Syngalezi z Cejlonu, bosi, w wełnianych szarawarach i bluzach, z długimi włosami zaplecionymi w warkoczyki, w które wplecione były na czerwonych wstążeczkach małe, białe muszle morskie. Były też tancerki, o których mówiono, iż pochodzą z białej marmurowej świątyni Kendy, gdzie wśród gajów palmowych przechowuje się ząb Buddy; miały na sobie białe, wolne szaty, w pasie tylko przewiązane, zdobne w piękne, barwne ornamenty.Było kilkudziesięciu Dajaków ze spiłowanymi ostro czarnymi zębami ludożerców i łowców lwów. Było też kilkunastu „babu“, czyli mieszkańców Bengalu, doskonałych złotników, lecz przede wszystkim znakomitych, subtelnych, sprytnych a pełnych taktu zarządców wielkich domów, majątków lub plantacyj.Słynęli oni z tchórzostwa i niesłychanego zdzierstwa, ale pan, który za zarządcę domu lub majątku miał Malaja, mógł być pewien, że będzie mu się dobrze powodziło, póki go Malaj nie zarżnie lub nie struje.
Wśród tego różnokolorowego tłumu chodzili panowie portugalscy nawoływani przez handlarzy nie-