Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/84

Ta strona została przepisana.

zetknięcia, które po krótkim czasie musiało się skończyć okrutnymi torturami i śmiercią!
Spójrzmy teraz na Męcińskiego: wysoki, chudy, z długą brodą, twarzą ascety, pociemniałą od południowego słońca i wichrów morskich, oczami, w których żarzy się ekstaza, patrzy w dal, w której czeka go krzyż. Dokoła piękne gaje palmowe, obwieszone gronami kosmatych orzechów kokosowych i bananami. Przyroda zmysłowa, dysząca nie tylko żarem słonecznym, ale i korzennymi wońmi. Ziemia czerwona, również zmysłowo pachnąca, jakby napęczniała krwią. Zieleń przebogata, bujna, splatająca się i przerastająca wzajem. Girlandy lian zwisają wszędzie, a na nich krzycząc kołyszą się ptaki o wesołym upierzeniu i niesłychanych kształtach. Na lianach całe procesje małp, stworzonek naprawdę uciesznych i miłych. Ludzie w białych muślinowych szatach, cicho krocząc bosymi stopami, przesuwają się jak duchy. Na ramionach i na kostkach nóg kobiecych dzwonią bransolety brązowe, srebrne, a często złote. Pantofelki, jeśli się je nosi, są z oszczędnego adamaszku haftowanego złotem i perłami i o zagiętych szpicach, na których dzwonią małe srebrne grzechotki. Nie ma zimy, bo coraz to inne drzewa kwitną, a choć kwiatki, przeważnie (żółte lub czerwone) są małe i nikłe, jest ich mnóstwo ogromne, a lada podmuch zaściela nimi ziemię lub zsypuje je na ludzi. Gdy silniejszy wiatr zawieje, szerokie, dłu-