To widmo Buddy, które się nagle wyłoniło z lasu w postaci kolosu, jakie w tamtych stronach stawiają temu dziwnemu mężowi. Są to ogromne posągi-świątynie lub kaplice.
Nazwaliśmy go „dziwnym mężem“, albowiem człowiek ten, którego jedna czwarta część ludzkości na kuli ziemskiej uważa za boga, naprawdę żył w szóstym wieku przed Chrystusem, nazywał się Sakia-Muni i był synem królewskim. Ukochany wielce przez ojca oraz słynną z piękności żonę, z którą miał dziecko, szlachetny i wzniosłego umysłu, żył w czystej miłości, nigdy nie opuszczając murów swego pałacu ani okalającego go parku. Nad jego głową powiewały wciąż wachlarze z różnobarwnych piór lub kwiatów, a uszy jego nie znały hałasu nad słodkie dźwięki muzyki, głos ukochanej żony i śmiech synka. A mimo to w sercu jego tliła bezustanna tęsknota.
— Albowiem nie zaznałeś życia, synu królewski! — mówił mu poprzez srebrną od księżyca zatokę Męciński.
Gaśnie wizja parku z białymi pawiami i tańczącymi na szmaragdowej murawie bajaderami. Oto syn królewski stoi na rozdrożu ulic w towarzystwie swego przyjaciela i po raz pierwszy w życiu przygląda się zwykłym ludziom. Któż to idzie? Szkielet zgarbiony, z wpadłymi oczodołami, trzęsący się, oparty na kiju i ledwo powłóczący nogami.
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/87
Ta strona została przepisana.