ciała swego. Znalazłem odpowiedź i pójdę pomiędzy ludzi szerzyć ją jako dobrą naukę.
— Jakaż jest twoja nauka, królewski synu i pustelniku? — pyta Męciński.
Jako pielgrzym w długiej, żółtej szacie, z kijem i żebraczą miseczką w ręce, Gautama, bo i takie miał imię, obecnie Budda, to jest trzykrotnie wyzwolony, inaczej Bodhisatwa, wędruje gościńcami Indyj, nauczając, iż życie jest tylko złudzeniem, cierpienie, jakim jest życie, powstaje z niewiedzy, nie ma nic, a zatem przez miłość, sprawiającą, że niczego od nikogo nie pragniemy, wyzwoliwszy się z cierpień złudzenia, przejdziemy do nicości, w której kończy się wszystko, nawet Brama. Albowiem Brama, bóg jedyny, choć jest bez końca i bez początku, też znika w nirwanie, by się z niej znowu własną siłą wyłonić.
— Ależ to obłęd! — krzyczy Męciński.
Zahuczały kotły i trąby w buddyjskim klasztorze i znowu pojawiło się widmo Gautamy ze smutną, słodko uśmiechniętą twarzą.
Nad głową jego, jak brylant olbrzymi, świeciła gwiazda wszechświata — sam Brama — i gwiazda ta z białej zaczęła się robić żółtą, później czerwoną, rozżarzyła się na purpurowo, wciąż malejąc, aż wreszcie zgasła i przeszła w nicość, a twarz Buddy była wciąż spokojna i łagodnie uśmiechnięta.
— Nie znasz miłosierdzia! — krzyczy mu Męciński — nie znasz prawdziwej miłości! Twoja nicość
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/89
Ta strona została przepisana.