oczywiście między żeglarzami japońskimi, którzy zawijali do portu Manilli.
Parę słów o Manilli:
Miasto jest bardzo piękne, klimat podzwrotnikowy, podzwrotnikowa roślinność; ludzie drobnego wzrostu jak Japończycy, jednakowoż maję znacznie ciemniejszą cerę o barwie dobrych cygar hawanna, a zatem idącą już rasowo ku Ameryce, ku Kubie i archipelagowi Karaibskiemu. Ani biografowie ani listy jezuickie nie mówią, co tam robiono. My jednak możemy sobie z łatwością wyobrazić, że musiał to być wywiad, bez którego absolutnie nie sposób byłoby się dostać do zakazanego raju męczarń i śmierci. O ile spieszno było do Japonii misjonarzom, o tyle, zrozumiemy łatwo, do palm męczeńskich nie kwapili się Japończycy, którzy mieli ich do swego własnego kraju przemycić. A przecież trzeba było znaleźć dżonkę, która by ich zawieźć chciała do Japonii.
Pomocników nie uzyskano ani przekupstwem ani w ogóle żadnym fałszem, lecz zrządzeniem boskim wśród nawróconych Azjatów. Wiemy, że było ich trzech i wszyscy trzej byli Japończykami. Nawrócić na katolicyzm tych ludzi, pozyskać ich dla sprawy, która dla nich musiała się skończyć śmiercią, mogła tylko prawdziwa, żywa wiara. Jak wielką i płomienną ona być musiała, zrozumiemy, że zdobyć sobie potrafiła umysły i serca ludzi prostych, którzy w życiu nie myśleli o niczym innym jak tylko o Bogu.
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkarłatna róża.djvu/96
Ta strona została przepisana.