— Cóż, nie chce mnie nawet widzieć — mam może za nim po ulicach latać?
— Formalności — głupstwo, gdy idzie o życie ludzkie! Myśli pani, że mnie przyjemnie oświadczać się tu pani za Uzbeckiego?
— To poco pan to robi? Wogóle ta cała rozmowa...
Urwała, zaniepokojona ciężkiem spojrzeniem wielkich, natarczywych oczu malarza. Taiło się w nich coś złego.
— Niech mi pani wprost odpowie na pytanie: Czy Uzbecki jest dla pani niczem?
Panienka zaczerwieniła się i w milczeniu spuściła głowę.
— Z pewnością nie, ale nie zastanawiałam się nad tem wszystkiem, nie myślałam...
— Więc tak. Co będę mógł z tego, czego się od pani dowiedziałem, Uzbeckiemu dla uspokojenia powtórzyć — powtórzę. Niech się pani nie lęka, potrafię być dyskretny!
Odszedł, pozostawiając pannę Cesię przy stoliku samotną, przygnębioną, głęboko zadumaną.
Po ataku Uzbecki uspokoił się trochę, zwłaszcza, gdy Burkan, którego uważał za dobrego wywiadowcę, przyniósł mu niby to przez siebie zebrane informacje, dotyczące „szarego człowieka z przetrąconym kręgosłupem“. Nieznajomego biedaka sponiewierał przy tej sposobności słownie ponad wszelki wyraz.
Uzbecki przyszedł trochę do siebie, niemniej był bardzo zawstydzony. Tyle awantur o rzecz tak błahą, jak miłosne przejścia, czy ściślej mówiąc, nieszczęśliwa miłość jednego człowieka!