Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Narzekamy na wojnę, a przecie dużo dałbym za to, by móc dziś iść na front. Właściwie to tam byliśmy najszczęśliwsi, nieprawdaż Burkan? Napchane młodymi ludźmi „ciepłuszki“, zimne poranki, poranne dzwonienie zębami w podszytych wiatrem płaszczach po nieprzespanej nocy, słodki sen na wygrzanej słońcem trawce, lub czystym piaseczku i spokój, spokój, spokój... A tu wszystko mnie denerwuje!
Czuł się tak zmęczony i obolały, jak po jakiejś ciężkiej pracy. Bolało go serce, nie chciało mu się myśleć. Do roboty się nie brał. „Ogródka“ unikał, chodził na dalekie przechadzki za miasto, albo też całemi godzinami przesiadywał w Łazienkach nad stawem, zmrużonemi oczami przyglądając się białym posągom i lśnieniu wody.
O Cesi myślał prawie z uczuciem trwogi.
— Ładnie się spisałem! — gryzł się. — Dziewczyna Bogu ducha winna, a ja uciekałem od niej i kto wie, czy jej jeszcze głupstw nie nagadałem! Ni z tego, ni z owego zrobiłem jej scenę zazdrości... Szkoda, żem noża w zęby nie wziął do tej rozmowy, byłoby jeszcze bardziej w stylu, Barbarzyńca, dziki człowiek, Tatar, prawdziwy Tatar. Jakże to teraz doprowadzić do porządku? Przytem ten Burkan... Coś mi za dużo o niej wie...
Nie wytrzymał.
Wracając raz nad wieczorem do domu, ostrożnie zajrzał do „Ogródka“. Naprawdę — nie wszedł, lecz zajrzał. Wsunął przez furtkę głowę, wystawił ją nad sztachety i zaczął szukać oczami. Znalazł. Poznał Cesię po kapeluszu. Siedziała w towarzystwie kilku panów, zajęta rozmową. Ujrzawszy ją, Uzbecki czemprędzej schylił głowę, wycofał się z furtki i poszedł dalej. Nic w tej chwili nie myślał, był tylko rad, że ją choć zdaleka zobaczył. Niczego od niej nie chciał,