Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/114

Ta strona została przepisana.

Na co Charley odpowiadał radosnem: „Na, ja, aber, die Liebe!“, — poczem ostro zaczynał pracować widelcem i nożem.
— To ja tu jestem tak osamotniony, że ani nawet nie wiesz, bracie! — skarżył się Lwowianin, — Ta ja nawet „ta joj!“ powiedzieć nie mogę, żeby si ze mni nie śmieli i nie wypominali mi „kraju Tajojów!“... Co on sobie myśli jeden z drugim? Że jak on powi „porcja sztuka-mięsy“, to lepiej niż kiedy ja powim, idź pan do ciężkiej chulery? A jak oni strzelają? Bebechi mi się w brzuchu skręcają, jak na to patrzym. U nas pierwszy lepszy baciarz lepij strzyla, ta co u nas! Ty znasz cały świat, a widział ty gdzie na świeci takie miasto, jak Lwów? Co oni wiedzą, co to miasto? My mamy „Virtuti Militari“, taj nie za byle co. My nie wyganiali takich Prusaków, co same ucikali... Ty, Uzbecki, ta wypij ze mną wódki! Ty wisz za nasze: „żeby im kości połamało“, żeby się w trumnie obrócili.
A wychyliwszy kieliszek, dodał soczyście:
— Na-sy-pa-li piasku na ciasnej ulicy!
— A może teraz sobie, proszę państwa, urządzimy mały koncercik? — zaproponował naraz Uzbecki.
Dlaczego?
Bo słuchając rozżalonego Lwowianina, przypomniał sobie, jak-to kiedyś w tym samym Lwowie, jako młody chłopak, przyszedłszy po „słówko“ lub zadanie matematyczne do kolegi, nie zdejmując kaloszy, czapki ani płaszcza, od czwartej popołudniu do dziesiątej wieczór, przesiadywał na czyimś twardym sienniku i ćmiąc kręcone papierosy z „trzynastki“, wyrykiwał chóralnie rozmaite „Oj poichał kniaź Rewucha na more hulaty“, albo też słodko sentymentalne „nad Dnistrem u łuzi chatczyna stoit“ i zanim się spółbiesiadnicy spostrzegli, huknął w dalszym ciągu mocnym barytonem:
„W nej żywe dziwczyna chorosza, jak ćwit“.