Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/129

Ta strona została przepisana.

zwanie. Na ósmą wieczór? Cóż to znów za godzina urzędowa? Ani gadania, pojedziemy jutro w południe.
— A jeśli każą mi zapłacić karę?
— Skądże mogą wiedzieć, czy doręczono ci w porę wezwanie? Zresztą — nie masz się czego obawiać. Nie jesteśmy przecie na obczyźnie, lecz u siebie w domu.
Na drugi dzień w południe pojechali razem.
Panna Cesia była bardzo zdenerwowana i widocznie zaniepokojona, zaś Uzbecki pienił się na nią z irytacji. Nic nie zrobiła złego, więc cóż może się jej stać? Przecież to Polska.
Jednakże urzędnik zawezwał przed siebie Cesię bardzo surowym tonem, a Uzbeckiego wcale nie wpuścił. Przeszło godzinę trzeba było czekać na korytarzu, przypominającym korytarze więzienne. W ciszy słychać było tylko ciężkie kroki doskonale ubranych, rosłych, dobrze zbrojnych policjantów.
Ta niemal więzienna surowość wzbudziła w Uzbeckim szacunek.
— Państwo nie na żarty! — pomyślał. — Potrafi zdobyć się na siłę!
Wreszcie zawezwano i jego.
Urzędnik poinformował go, że ze względu na znany mu zresztą doskonale kryzys ekonomiczny oraz z powodu, iż w Rosji zorganizował się wreszcie rząd, z którym prawie wszystkie państwa europejskie utrzymują stosunki normalne, rozpoczyna się akcja wydalania i wysiedlania z Polski zbiegów, którzy mogliby być Państwu polskiemu ciężarem. Dlatego też panna Cesia, której matka miała wystawione sobie papiery jako wdowa, a posiada męża w Charbinie, zostanie wysiedlona i może jechać do Mandżurji, do ojca.
— Czy może mi pan powiedzieć — zapytał Uzbecki — kto tę panią denuncjował? Przecież ona zarabia u mnie sporo.