Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/13

Ta strona została przepisana.

drudzy bez duszy wałęsają się jeszcze po świecie, ale nie żyją. Ilu nas jest takich żywcem potrzaskanych?... I nic dziwnego, że się nam żyć nie chce. Jakież życie moglibyśmy stworzyć my, którzyśmy się wypalili w piekle. Mówię ci, powinniśmy odejść. Niech nowe życie stworzą za nas młodsi, ci, którzy w życie wierzą.
— Myśmy jeszcze wszystkich sił swoich nie oddali — odpowiedział Burkan. — Można dalej służyć.
— O, mój złoty! — pokiwał głową Uzbecki. — Nas nikt nie potrzebuje. Sam rozumiesz, ci, którzy tworzą nowe życie, chcą je tworzyć bez nas. Jesteś młodzsy ode mnie, więc nie rozumiesz, ale ja jestem, jak ojciec, którego syn uczynił dziadkiem... Wykopał dla mnie grób i powiedział mi, że „jestem stary i do roboty nie zdatny“. A ja czuję się dziadkiem, dziadkiem całego tego nowego życia i widząc, do jakiego stopnia ono mnie nie potrzebuje, czuję szalone pragnienie śmierci.
Tu Uzbecki roześmiał się.
— „Przewoźniku, przewieź mnie na drugi brzeg!“
— Co to ma znaczyć? — zapytał Burkan, wpatrując się swemi wielkiemi oczami w byłego komendanta.
— To znaczy> mój kochany, że kiedyś w domu moich rodziców rozbiłem śliczną wazę z sewrskiej porcelany.
— Można ją było łatwo skleić napomknął Burkan, który się na tych rzeczach znał.
To też tę wazę sklejono. Ale daj ty mi, mój młody chłopcze, taki klej, którym mógłbyś skleić moją strzaskaną duszę? Nie dasz, bo go niema i dla tego powtarzam z Fagorem: „Przewoźniku, przewieź mnie na drugi brzeg!“
Burkan pyknął kilka razy z fajeczki.