Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/134

Ta strona została przepisana.

cia? Czy znowu atak tej strasznej, nienawistnej choroby?
— Boże! Boże! Boże! — szeptała gorączkowo Cesia, chodząc po pustym cichym pokoju. — Jak przywiązać do ziemi zrywającą się wciąż do odlotu duszę tego człowieka? Czem przykuć go do tego świata?
Tu panienka zmięszała się, bo przypomniała sobie nagle, że wie dobrze, czem Uzbeckiego do ziemi przywiązać można.
— Czego oni wszyscy ode mnie chcą? — jęknęła. — Czyż bezemnie obejść się nie może?
— Co mówisz? Co mówisz! — zawołał jej głos w duszy. — Dlaczego się bronisz, kiedy twoja przegrana będzie równocześnie twem zwycięstwem? Czy go nie kochasz? Przecie wiesz, że kochasz!
Usłyszawszy to pytanie Cesia przysiadała na krześle i aż jej się w głowie zaczynało kręcić. Bo jakże tu odpowiedzieć? Skąd człowiek, który nigdy nie kochał, ma wiedzieć, że to właśnie uczucie teraz, jest miłością prawdziwą?
Ale jeżeli on, wpadłszy znowu w rozpacz, w tę biedną rozpacz, jak febra niszczącą duszę zmęczoną, rozbił się i leży teraz bezsilny, jak łachman?
Po południu w Ogródku Cesia była w bardzo złym humorze i usposobiona zaczepnie.
— Nie widział pan gdzie pana Uzbeckiego? — zapytała pilota.
— Albo co? — pytaniem na pytanie odpowiedział lotnik, szczerząc do niej białe zęby z pod przyciętych po angielsku wąsików.
— Niewidzę go już drugi dzień — odrzekła z niepokojem w głosie panna.
— To pani Bogu podziękować za to powinna! — zaśmiał się pilot. — Zahypnotyzował panią ten Tatar,