Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Czyż ja bez niego żyć już nie mogę?
Kupiwszy proszki, przyjęła je w domu i położywszy się na otomanie, zasnęła. Spała mocno. A wtem zbudziła się z niejasnem wrażeniem, że w jakiś okropny sposób przyśnił jej się Uzbecki. Sen pierzchnął tak prędko, że panienka nie mogła go już sobie uświadomić, wiedziała jedno tylko, a mianowicie, iż był to sen ciężki i bolesny.
Usiadła na otomanie i podparła dłonią głowę, która jej w przykry sposób ciężyła.
Z ulicy wpadał do parterowego pokoju snop światła latarni ulicznej, światła nieruchomego, martwego. Nieznane bliżej obrazy i portrety w pokoju mieszkania, odstąpionego Cesi na lato dla pilnowania mebli raczej, niż przez gościnność, przeraziły ją obcemi, zimnemi i nieżyczliwemi wizjami. Kiedy przejeżdżał jakiś samochód, wszystko w pokoju zatrzęsło się i zatrzaskało sucho. Doznała wrażenia, jakby jej wskazano nocleg w gabinecie anatomicznym, w którym szeleszczą, drżą i trzeszczą białe kości szkieletów różnych zwierząt i ludzi.
Cóż za okropna pustynia, pustynia śmierci! Gorące łzy rzuciły się Cesi do oczu. Płakała, od czasu do czasu patrząc w obojętny snop światła zielonowego, i płakała, jak opuszczona przez wszystkich sierota. I wielki zerwał się w jej duszyczce krzyk błagalny:
— O, serce! Gdzie jesteś? — Serce!
Płakała tak dłuższy czas, gęsto używając chusteczki do nosa, aż w końcu osłabła, ostygła i zacichła. Długo siedziała nieruchomo na otomanie, z głową żałośnie i żałobnie na ramię zwieszoną, A wtem coś ją poderwało. W najgłębszej, najtajniejszej głębi duszy usłyszała wołanie podniecające i niepokojące jak okrzyk „Alarm!“ Ktoś ją wołał, krzyczał na nią roz-