Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/143

Ta strona została przepisana.

wieka. Mówiłeś mi kiedyś, że w niebiosach są gwiazdy bliźnie, które nie rozłączają się nigdy! Ja cię nigdy nie opuszczę! Bądź pewny i wierz mi. Będę dla ciebie wszystkiem, pomocnicą, wspólniczką, odpoczynkiem, natchnieniem i przebaczeniem. Nie bój się. Niema rany, którejbym ci nie przewiązała. Ani rana, ani kontuzja nic nie znaczy... Miłość wszystko wyleczy...
Ależ, kiedy ty mnie nie kochasz! — odezwał się Uzbecki, krzywiąc w uśmiechu swą poranioną twarz.
— Ja ciebie nie kocham? Więc któż cię kocha? zawołała Cesia zrozpaczona.
Uzbecki uśmiechnął się kwaśno.
— Albo ja wiem? — odpowiedział.
Cesia zmieszała się. Twarzyczka jej spłonęła rumieńcem. Wargi jej zadrżały. Ciemno-złote rzęsy zatrzepotały.
Z wysiłkiem wpatrzyła się w oczy Uzbeckiego, a potem szepnęła:
— Kocham cię...
Uzbecki prawdopodobnie nie dosłyszał, bo przyłożył rękę do ucha i powiedział, spokojnie patrząc jej w oczy:
— Co powiedziałaś? Nie dosłyszałem. Powtórz, moje dziecko.
I temi swojemi słodkiemi, trochę zamglonemi, spokojnemi oczami, w których taiła się zawsze wściekła burza, wpatrzył się jej w oczy.
— Powtórz, moje dziecko. Co mówiłaś?
Skłębiło się w niej wszystko, ale jednak miała tyle sił, aby powtórzyć:
— Kocham cię...
Na to on uśmiechnął się serdecznie, tak serdecznie, jak czasem może się Pan Bóg do człowieka uśmiechnąć, i powiedział: