— Wiedziałem o tem! Ale dlaczego mówisz mi to teraz, kiedy czuć tu lazaretem? Było ci to koniecznie potrzebne? Czemu mi to mówisz teraz, kiedy mam obandażowany łeb? Nie mogłaś mi tego powiedzieć, kiedy byłem zdrów? A teraz cię nawet pocałować nie mogę...
Cesia, jęcząc, wzięła go za kolana.
— Czy ci sprawia specjalną przyjemność kłaść swoją główkę na tem właśnie kolanie, które mnie boli? — pytał dalej Uzbecki. — Czy sądzisz, że miłość musi zawsze kaleczyć?
— Złoty. Czemu to mówisz?
— No, no... — Nie gniewaj się. Powiedziałaś mi: — Kocham cię. — Bardzo słusznie. Nie mogę sobie wyobrazić dla ciebie lepszego męża niż ja.
Cesia, zaskoczona tem wszystkiem, mimowoli jęknęła.
Ale Uzbecki uśmiechnął się i rzekł:
— Nie kochasz mnie?
Wzięła go za obie ręce w przegubach i trzymała je tak przez dłuższy czas, płacząc rzewnie.
— Dlaczego mnie tak dręczysz? Dlaczego mnie wciąż pytasz? Dlaczego mi nie powiesz, czego chcesz? Wszystko na świecie dla ciebie zrobię, jeżeli mi pozwolisz, pójdę za tobą, dokąd zechcesz... O ty, ty, ty! Widziałeś kiedy na pustyni chwiejące się garby wielbłądów, tak zwane karawany niezwykłych bogactw... Przecie ja wiem, bo w kraju karawan wyrosłam... A to są tylko karawany niespełnionych marzeń... A jeśli pomyślę, że jednak ja biedna, spotkałam prawdziwą oazę po drodze...
Panienka znowu sięgnęła po chusteczkę do nosa.
Uzbecki roześmiał się z pod bandażów.
— Malusia! Idź tam, do tej szafki w kącie pokoju i przynieś mi pakuneczek zawinięty w tak zwany brokat... Taka pstra kotarowa szmata...
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/144
Ta strona została przepisana.