Cesia posłusznie wypełniła jego polecenie. Wyjęła z szafy zawiniątko, które, niewiadomo dlaczego, wydało się jej bardzo cennem. Bojąc się je uronić, przycisnęła je z lekka do serca. I wówczas nagle jak gdyby nowa świeża krew rozlała się po jej żyłach, a serce zaczęło bić żywo.
— Daj! — dziwnie wzruszonym głosem rzekł Uzbecki.
Nie rozumiejąc, podała mu zawiniątko.
— Czy wiesz, co mi oddałaś? — zapytał chory? — Sama nie wiedząc w ręce moje złożyłaś swoje serce i spokój swej duszy i radość życia swego...
Cesia osłupiała.
— Chodź, dziecko! — prosił ją tym swoim tkliwym głosem, który przenikał do głębi jej serca. — To mój ślubny prezent.
To rzekłszy, zwolna odwinął jedwabny pstrokaty łachman i podał Cesi szkatułkę z czerwonej laki.
W pierwszej chwili patrzyła na nią oniemiała, nie rozumiejąc, potem chwyciła ją w delikatne paluszki i zaczęła gładzić i pieścić, a potem ostrożnie zdjęła wieko, obejrzała ampułki ze złoconej laki, złożone w niej kamyki z nefrytu i wyjąwszy poduszeczkę z białego jedwabiu, spojrzała w głąb lakowego, czarnego dna.
Trysnęło na nią z tego czarnego zwierciadła purpurowe światło lampy osłonionej czerwonym abażurem, tak, iż panna stanęła nagle cała w czerwonych błyskach...
Sięgnęła tylko palcem, aby sprawdzić, czy inicjały jej są na miejscu. Tak było.
A wówczas Uzbecki zawołał ją i powiedział:
— Kilkakrotnie, ty, cudzie mój boski, przechodziłaś koło swojego szczęścia, nie przeczuwając go nawet. Chciałem ci zwrócić wolność, której panem
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/145
Ta strona została przepisana.