Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Motor samochodu warczał niecierpliwie, bo trudno było przecisnąć się przez ciasną ulicę.
— Gwiżdż na pieniądze, Charley — krzyknął żartobliwie Uzbecki.
— Na, ja! Aber die Liebe! Du, alter Rasputin! — odkrzyknął Charley.
I wyjąwszy z butonjerki gwoździk, rzucił go w pierś Cesi.
W ślad za tem posypały się do samochodu kwiaty.
Ostatni rzucił swój kwiat „szary człowiek z przetrąconym kręgosłupem“. Ten wyjął go z butonjerki, obejrzał dokładnie, powąchał i pomyślał sobie, że przecie kwiatuszek ten jest bardzo drogocenny, bo on go nie kupił, lecz dostał od pewnej aktoreczki, która mu uwierzyła, iż on niewątpliwie pokieruje najwspanialej nowym sezonem teatralnym w Słupnianach... Żal mu było tego kwiatuszka, który był niejako zapowiedzią nowych kwiatków podczas wielkiego dramatycznego sezonu „słupniańskiego“. Widząc jednakże jak inni panowie z „towarzystwa“ rzucają swe kwiaty do samochodu Uzbeckiego i Cesi, zapragnął być takim samym à la Oskar Wilde „dandysem“, jak i oni i rzucił swój kwiatuszek w samochód tak zręcznie i z taką siłą, że podciął nim znakomicie napół już zmartwiałą, wyliniałą szkapę, której dorożkarz już od pół godziny ruszyć z miejsca nie mógł...
— A mówiłem, że zawsze mógłbym ją mieć, gdybym chciał! — powtarzał sobie w duchu, patrząc na boki dorożkarskiej szkapy, podobne do kości dwóch starych okrajanych szynek.
To pomyślawszy, z twarzą obojętną, krokiem znużonego fakira, w szedł w ciżbę, intensywnie dumając o tem, czy tego przepięknego wieczoru znajdzie jeszcze kogoś, ktoby mu pożyczył trzydzieści groszy na pół czarnej...