Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— No, tak, ale to są tylko materjalne niepowodzenia. To niegroźne. Cóż na tem może zależeć?
— Może, bo ja włożyłem w to wiele duszy.
— Ach, dusza... Właśnie, to rzecz najważniejsza. Uważaj, co mówisz, mój miły... Za dużo może wkładałeś jej w rzeczy przemijające, przez co sam się okradałeś... Mówisz, że wiele straciłeś... Może teraz wiele dzięki temu zyskasz... Mój miły, strata jest bardzo często zyskiem, cierpienie rozkoszą...
Gdy Miś mówił, Uzbecki zamknął mimowoli oczy. Naraz zapomniał, że znajduje się w jadalni wdowy starej i bardzo nerwowej, że domem całym wstrząsają przejeżdżające ulicą ciężarowe samochody, że tuż obok w przyległym pokoju siedzi przed lusterkiem z brzytwą w ręce namydlony Burkan. Ujrzał gdzieś bardzo daleko malutką, dziwną figurkę. Był to człowiek z siwiejącą rudą, kędzierzawą czupryną i drobną, jakby dziecinną twarzyczką o bardzo ostro rzeźbionych rysach i tęsknych marzycielskich oczach. Ubrany był, jak Prospero z „Burzy“ albo jak mag, zaś w prawej ręce trzymał różdżkę czarodziejską, którą rozkazywał żywiołom.
— Mój drogi, trudno o tych rzeczach mówić przez telefon — tłumaczył Uzbecki. — Przy sposobności mógłbym wyjaśnić całą sprawę. Może się gdzie spotkamy?
— Właśnie chciałem ci zaproponować. Napisałem kilka nowych rzeczy, zupełnie nowych. Swoje źródło mają w reminiscencjach wschodnich, ty czujesz te rzeczy, zresztą — wiesz że cię kocham, chciałbym ci zagrać. Nikt jeszcze tych kompozycyj nie słyszał, przyjdź do mnie popołudniu, tak między piątą a szóstą...
— Mój Boże! Taki jestem teraz zmaltretowany, przygnębiony — proszę nie przerywać, ja mówię — Halo — Miś? Słyszysz mnie?