Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/23

Ta strona została przepisana.

się w niem tak, że odbicie ich pada na fortepian do góry nogami.
— Ot, dorożkarze jeżdżą na głowie, samochody jeżdżą na głowie, ten grubas chodzi na głowie, posterunkowy chodzi na głowie — cieszy się Uzbecki. — A, moje uszanowanie panom! — zawołał w duchu, ujrzawszy odbicie dwóch znajomych poetów. — Poważnie mówiąc — wszyscy my chodzimy na głowie.
Miś powiedział, że będzie grał to, co się raz zdarzyło w pewnem mieście, leżącem w głębi lasu. Imię tego miasta dawno już zostało zapomniane, a ruiny jego napół zrosły się już z dżunglą, stawszy się schroniskiem wężów i dzikich zwierząt. Nie słychać tam już ani pieśni, ani głosów ludzkich, a tylko krzyki małp, gruchanie dzikich gołębi i skrzek różnobarwnych papużek. Dawniej jednakże było to miasto rojne i gwarne, a z dachów jego domów rozlegały się dźwięki lutni i silne akcenty mocnych pieśni.
Nierównemi, wciąż zrywającemi się do skoku, migotliwemi falami szumi muzyka, lśniąc głębokiemi, pysznemi refleksjami, jak długi, mieniący się tęczą jedwabny płaszcz. Coś dziwnego, nieuchwytnego, tajemniczego kryje się pod tą ruchliwą, barwną i błyskotliwą powierzchnią, Otchłanna, ciemna, kipiąca głąb coraz to wyrzuca na powierzchnię bryzgi białej piany, szczerzy czerwone szczęki z koralu, strzela jękiem i krzykiem, grzmi głuchym, groźnym warkotem. Niewiadomo, co się dzieje, ale serce słuchacza rozłamuje się, niby czerwona szkatułka, i sącząc z siebie bolesne, krwawe łzy, ukazuje wnętrze, rozjarzone nieopisanie cudnemi klejnotami cierpienia, tęsknoty, radości i ukojenia.
— To — szumi las, smagany strumieniemi ulewnego deszczu. To — marzy las, pogrążony we śnie