Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/25

Ta strona została przepisana.

też jakieś krzaczki, bardzo gęsto pokryte drobnemi zielonemi listkami i bieluśkietni kwiatuszkami. Wąziutkie ścieżki, wysypane białym piaskiem morskim — bo klasztor ten znajdował się na wyspie — wiązały się wśród zieleni w ozdobne pętle i kokardy. Ogrodnik klasztorny opatrzył owe krzaczki w uśmiechnięte, różowe główki w złotych koronach i w małe różowe rączki i poprzycinał je tak, iż każdy krzaczek wyglądał niby Budda w zielonej sukience w białe rzuciki, tu podnoszący rękę do błogosławieństwa, tam z rękami złożonemi nabożnie do modlitwy.
Mnich z twarzą okrągłą i pełną a ciemną, niby bronzowy czajnik, uprzejmy i uśmiechnięty, w prowadził nas do świątyni, w której po obu stronach ołtarza, jak kolumny światła, świeciły złote posągi bogów. Tylko jeden, nigdy nie uśmiechający się, groźny bóg gniewu i zemsty, cały czerwony, sterczał wśród tych zjawisk promiennych i pozłocistych, podobny do człowieka żywcem ze skóry odartego. Wszędzie widać było świeże kwiaty i wstążki w żywych krakowskich kolorach.
— Tak! — wtrącił z przekonaniem Miś — rozumie się — w krakowskich!
— Przed ołtarzem i posągami bogów ustawione były święte instrumenty muzyczne: Ślicznie malowany tympan, bębny, rogi, trąby, grzechotki — mówiąc po naszemu — cały jazz-band kapłański. Prócz tego pulpity, na których mnisi rozkładali w godzinach modlitwy święte księgi, a dokoła na grzbietach wzgórz okalających klasztor, szumiał nieprzejrzany palmowy las.
Tu Uzbecki przerwał i zamyślił się.
— Widzicie — rzekł po chwili — jeśli powiem „szumiał palmowy las“, to mimowoli wywołuje w waszej wyobraźni obraz, który mąci tylko moje opo-