ne, ogródek zawsze pełen był gości, przyznających się bezwstydnie do tego, że gdyby tę kawiarnię postawiono na stopie europejskiej, z pewnością przestaliby do niej chodzić.
I otóż pewnego dnia zdarzyło się, że Uzbecki, który czasem podlegał złym nałogom, — co zresztą przypisywał swemu tatarskiemu pochodzeniu, — wstąpił do tego „Ogródka“ i od tego czasu był już jego stałym gościem. W krótkim czasie zaprzyjaźnił się z rudobrodym, złotoustym mędrcem, od kilkudziesięciu lat stentorowym głosem i zawsze z równem przekonaniem, wygłaszającym najsprzeczniejsze poglądy. Godzinami przyglądał się mniej jasnym w życiu niż na scenie postaciom, grającym zawzięcie w kości dla emocji, dla przyjemności, a niemniej też dla koniecznego zarobku, zaznajomił się z wszystkiemi obsługującemi damami, które tak na powitanie, jak i przy płaceniu rachunku nabożnie i z należną rycerskością całował w rękę. Wśliznął się w grono siwowłosych poetek i literatek, które bawił opowiadaniem o ludziach, podczas gdy one uśmiechały się tylko — łagodnie, mądrze, złośliwie, słodko, wyrozumiale, wyniośle, z pogardą, z lekceważeniem, z wruszeniem ramion, niechęcią, z goryczą — mruganiem powiek tylko mówiąc „tak, tak, tak“. Wiało od nich wonią długo przechowywanych pamiątek po balu, wiotką perfumą, słodyczą skwaśniałych cukierków, echem słodkich jak karmelki wierszyków z karnetu, wspomnieniem słów dawno zwietrzałych. Z aktorami mówił o przyszłości nowego teatru i jak go należy budować, ponieważ tak dawno w żadnym teatrze już nie był, że mu się wszystkie znudziły. Z również uzasadnioną furją brał udział w sporach muzyków, dyskutujących o nowej muzyce polskiej. Nie robił teraz nic i miał wrażenie, że wszyscy ci stali goście w ogródku robią to samo.
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/42
Ta strona została przepisana.