Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/58

Ta strona została przepisana.

tańczy, byle tylko ten ktoś tańczył dobrze i nie zawadzał.
Wprawiwszy tak w ruch kilkanaście par, zawodowi tancerze wracali do swego stolika. On częstował ją papierosami ze złotej papierośnicy, zaś ona wyjmowała z torebki małe lusterko i przeglądając się w niem, różowała sobie usta i pudrowała się.
Z początku Uzbecki odpoczywał w tej atmosferze. Zdawało mu się, iż główną rzeczą jest tu tylko taniec i oszałamiająca hałaśliwa, właściwie śmieszna muzyka. Ale po kilku nocach zauważył, iż taniec ten jest czemś w rodzaju narkotyku. Mężczyźni — jak mężczyźni, jednakże kobiety najzupełniej poddawały się niesamowitym rytmom barbarzyńskiej harmonji. Chwiały się w takt jej, jak kwiaty poruszane wiatrem. Wyglądały, jak gdyby zahypnotyzowane.
Oto piękna, smukła, wysoka blondyna — zgrabna, pełna gracji. Twarz ma Lilii Wenedy, słodką niewymownie, łagodną, zamyśloną. Tańczy. Na ramieniu tancerza ułożyła białe, pełne ramię, a teraz na to ramię przechyla zwolna twarzyczkę bladą, znużoną, popielatą. Taniec kołysze ją tak, iż zdaje się, że złotowłosa tancerka zaśnie. Jej ciało porusza się w takt tańca, ale oczy jej śpią i w tym śnie śnią żałośnie, tęsknie, boleśnie.
Dokądże uciekła dusza tej tańczącej „shimmy“ Lilii Wenedy?
Pewnego razu był świt, kiedy Uzbecki, zmęczony i niewymownie smutny wychodził z dancingu. Pusto już było. Przechodząc przez salon, spojrzał na krąg, w którym tańczono. Posadzka była czarna, jakby wypalona gorejącemi stopami. Byłyż to ślady tańca — czy palącej piekielnej udręki?
Męczył się.
I coraz częściej i wyraźniej stawała mu przed oczami „blondynka z kabały“.