Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/60

Ta strona została przepisana.

szył jej zwykle młody żyd o twarzy zniechęconego i zawiedzionego w swych nadziejach Spinozy, a nazywał się oczywiście Leliwa. Człowiek ten był pozatem zupełnie nieszkodliwy i nieszczęśliwy.
— Co ty pijesz? — zapytała Marysia Uzbeckiego pewnego wieczoru.
— Kocktail własnej kompozycji.
— To bardzo pięknie wygląda. Zupełnie jak szklanka z sokiem z granatu. Zapłać mi taką awanturę.
— Z przyjemnością.
— Dlaczego jesteś taki smutny?
— Nie jestem smutny. Jestem niespokojny.
— Znowu pieniądze? Słyszałam przecie, że już wszystko straciłeś. Myślałam, że przestaniesz się męczyć — a ty ciągle masz jeszcze kłopoty z tą forsą... Puść wszystko do ostatniego grosza, to wreszcie odpoczniesz... Ja ci pomogę, jeśli sam nie umiesz... Ale poczekaj, spocony jesteś.
To rzekłszy, Marysia obtarła chusteczką Uzbeckiemu twarz, a potem, wyjąwszy z torebki puder i puszek, napudrowała go.
— Dziękuję ci, Maryś — rzekł wdzięcznie Uzbecki. — Teraz muszę być już śliczny. Może mi jeszcze wargi naróżujesz?
— Nie, czekaj.
Marysia wyjęła Uzbeckiemu z kieszonki jedwabną chusteczkę i nalawszy na nią kilka kropel perfum, zwilżyła nią brodę Uzbeckiego.
— Ale chusteczkę mogę sobie wziąć? — dodała i zaśpiewała na całe gardło:
— O, skarby me bezcenne!
— Wielka szkoda, Maryś, że te twoje skarby są tak bezcenne — rzekł z politowaniem Uzbecki, który niezbyt entuzjazmował się solowemi występami swojej przyjaciółki. — Mojem zdaniem byłoby dla ciebie