znacznie korzystniej, żeby one miały jakąś określoną wartość.
— Leliwa, zaraz każ zrobić rachunek i pamiętaj, że dałam ci dwanaście złotych! Ten kocktail płaci Józieczek.
— O kwiaty moje senne!...
— Czy nie mogłabyś, o luba, zachować te śliczne arje na wieczór, w którym mnie tu nie będzie? — zapytał delikatnie Uzbecki.
— Widzę, że nie lubisz, jak śpiewam — rzekła pokornie Marysia. — Dziwna rzecz — nikt mego śpiewu nie lubi, a ja mam przecie głos nie byle jaki.
— Może właśnie dlatego — wtrącił Leliwa. — Dużo już głosów słyszałem, ale takiego jak twój, nie przypominam sobie.
— Tobie zaimponowałyby tylko jerychońskie trąby — odcięła się Marysia.
Leliwa zamyślił się, a potem rzekł:
— Nie masz słuszności, moja droga. Przecie od twojego głosu ściany się trzęsą i szyby w oknach drżą, a jednak rozkoszą mnie to bynajmniej nie napawa.
Zielonawe oczy Marysi błysnęły.
— Będę śpiewała, jak mi się chce, gdzie mi się chce, kiedy mi się zechce i co mi się zechce! — odpowiedziała podrażniona.
— Tylko proszę, Maryś, miejże odrobinę litości nade mną, choćby tylko za tę chusteczkę...
— Powiedz mi zato, dla czego jesteś taki smutny?
— Nie jestem bynajmniej smutny, ale mam wielkie zmartwienie. Zdaje mi się, że się zakochałem.
— Jest to wprawdzie wielkie głupstwo, ale żadna tragedja — uśmiechnęła się Marysia. — Chociaż w twoim wieku to może być niebezpieczne.
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/61
Ta strona została przepisana.