Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— Właśnie, w moim wieku... I to w dodatku panna... Okropność!
Maryś potrząsnęła swojemi złotemi włosami.
— Jeśli tak — to istotnie wpadłeś. A to piękna historja! Zdaje mi się jednak, że przy dobrej woli i mojej pomocy, mógłbyś się z tego wyleczyć... Zaufaj mi tylko.
Tu ktoś podszedł, skłonił się, a Marysia wstała i poszła w takt jakiegoś nowego „Wild-stepa“.
— Szkoda tej kobiety — rzekł Uzbecki do Leliwy.
— Trudna rada. Była to najlepsza żona i najlepsza matka, miała jedyną córeczkę, którą nadzwyczaj kochała. Dziecko umarło, a od tej chwili kobieta oszalała i prawdę mówiąc, nie wie co robi.
Uzbecki spojrzał na koło taneczne.
Wśród wielu twarzy mignęła mu twarz Marysi z zielonawemi oczami oszalałej z bólu Bakchantki.

GOŁĘBIE GRUCHAJĄ.

Jednakże pomoc Marysi okazała się zbyteczną, a raczej spóźniona. A stało się to tak:
Uzbecki dostał zamówienie na pewną pracę, którą, mimo opanowującego go coraz bardziej lenistwa (zmęczenia?), postanowił wykonać. Potrzebny mu był do tego pokój z maszyną do pisania i panna biegle pisząca na maszynie. Rozgłosił to w „Ogródku“, a rezultat był niespodziewany. Pokój z maszyną znalazł się u pewnej damy, która wyjeżdżała na lato do Zakopanego, zaś jako panna do pisania zgłosiła się panna Cesia.
Uzbecki, zgrzytając zębami z radości, omówił z nią warunki, tak, że w krótkim czasie znalazł się z nią sam-na-sam w swem nowem, improwizowanem biurze.