myślał o złocisto-popielatych lokach, grubych jak kłosy żytnie ciemnych brwiach nad błękitnemi oczami i dziewiczym owalu skupionej twarzyczki piszącej panienki. Miarkował się wtedy i znowu wracał na swe zwykłe miejsce na wymiętej i wygniecionej kanapie, skąd już ani oczu błękitnych, ani brwi ciemnych, ani „pełechatej“ czuprynki złoto-popielatej widać nie było. Wchodził znów w siebie, przypominał sobie, co ma powiedzieć i dyktował zapamiętale twardym, równym głosem, jak znudzony podoficer, objaśniający rekrutom skomplikowany mechanizm karabinu najnowszego systemu.
A do pasji doprowadzało go, że przez cały ten czas gołębie wciąż gruchały.
Czasami w zajęciach ich i w myślach brało udział podwórze. Kiedy pewnego razu Uzbecki wziął Cesię za rękę i położył ją sobie na skroni — bo właśnie bardzo bolała go głowa — na podwórzu krzyknął jakiś głos:
— Co robisz?!...
I Uzbecki natychmiast puścił trzymaną rękę.
Innym razem zdarzyło się, że Uzbecki, któremu stanął nienakręcony zegarek, zapytał mimowoli:
— Która też może być teraz godzina?
A podwórze odpowiedziało mu usłużnie:
— Pół do czwartej!
Oboje śmiali się nieraz z tej gadatliwości podwórza.
Czasami Uzbecki przestawał dyktować i opowiadał — o sobie, o swojem życiu, o swoich podróżach, o swoich ciężkich doświadczeniach. Dużo żył, dużo widział i miał o czem opowiadać. Bywało też, że puszczał się na niebezpieczne flukty własnych teoryj filozoficznych.
— Świat jest chory, droga panno Cesiu — wykładał jej. — Wojna zakaziła całą ludzkość obrzydli-
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/65
Ta strona została przepisana.