Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/80

Ta strona została przepisana.

— „Pani“ — kobieta europejska. No i takie piosenki...
— Bardzo ładne — pochwalił Uzbecki. — A jak oni śpiewają, na jaką nutę?
— Wogóle Europejczyk melodji żadnej nie odróżni. Wszystko jest w zakresie krótkiej minorowej gamy, składającej się zaledwie z kilku tonów, ale i ta muzyka ma swój urok. Naprzykład na bazarze taka orkiestra: Coś niby basy o jednej strunie na pęcherzu, tamburyny, tympany z pęcherzów, na których Sarci bębnią pałeczkami, dzwoneczki, a przedewszystkiem długie jękliwe piszczałki... Niby barbarzyństwo, a jednak jest w tem i dźwięk i pewna skoczność, rytm i melancholja.
— Więc to niby na bazarze tak?
— Grają na bazarze, ale większe takie kapele przygrywają podczas „Urazy“.
Uzbecki zrobił pytającą minę.
— Podczas postu — wytłumaczyła mu Cesia. — Wtenczas grają w ciepłe noce na podwórzu meczetu, gdzie, niby nasz odpust, jest wielki „bazar“. Co krok „czajhany“ — przenośne kawiarnie, kramy z najrozmaitszym w świecie towarem, wszędzie porozrzucane kwiaty. Najcudniejsze owoce, moc winogron wszystkich możliwych odcieni i smaków. Nad całym bazarem kołyszący się sznur różnobarwnych lampionów, a w górze księżyc.
Uzbeckiemu zadrgały nozdrza.
— I pilaw, skwierczący na tłuszczu szaszłyk gorący, baranina z czosnkiem i mocne czerwone wino. To święto „Ramazanu“!
— Tam to się nazywa „Uraza“ — powtórzyła z uporem panna, nie chcąc widać odrywać się od swych wspomnień. — A wie pan, co mi się raz tam stało?
— Nic złego chyba? — zaniepokoił się Uzbecki.