Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/87

Ta strona została przepisana.

— O tym czasie przesiaduje zwykle w „Ogródku“ — przypomniał sobie Uzbecki. — Pojadę zaraz i oddam mu tę szkatułkę, niech sobie ją zabierze, nie można tego odkładać.
Ułożył w szkatułce wszystko tak, jak było, zamknął wieko a potem sięgnął po chustkę. Naraz usiadł i położywszy głowę na szkatułce, zaczął myśleć:
— Poco się tak śpieszyć? Poco wyzbywać się przedmiotu, który przecie dawał mi cień jakiegoś iluzorycznego prawa do ukochanej kobiety? Czemu się tego prawa wyrzekać?
— Cóż mi pomoże martwy przedmiot? — odpowiedział sobie w duchu. — W czary nie wierzę, a jeśli wierzy ona, to z jej naiwności korzystać niewolno.
Lecz poco się śpieszyć? A jeżeli... Jeżeli jednak, mimo wszystko, choćby to nawet wydawało się śmieszne, jest w tej szkatułce ukryta siła? Czemu się śpieszyć?
— Bo to — Uzbecki jęknął — boli! — przyznał się.
— A więc o to idzie? Nie kocha cię, nie myśli o tobie, więc teraz ty, wierne serce, łakniesz przynajmniej bólu przez nią!
Zawyło coś w duszy człowieka.
Promień słońca błysnął na chwilę i zgasł, cały świat pozostawiając w ciemnościach.
— Niech się dzieje co chce, oddam szkatułkę natychmiast!
Uzbecki zerwał się i wyszedł.
W „Ogródku“ zastał Charleya.
— Misia niema?
— Był, ale wyszedł.
— Dawno?
— Przed godziną. Poszedł prawdopodobnie do domu.
— Mam do niego taki ważny interes — mówił