Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Uzbecki, nie siadając nawet. — Mówisz, że będzie w domu? W tej chwili do niego pojadę.
Mówiąc to, rozglądał się machinalnie po ogródku. Przy jednym stoliku zauważył pannę Cesię z młodym przystojnym lotnikiem, którego w tej chwili znienawidził, bo znał go jako specjalistę do bałamucenia panien. Panna Cesia była ożywiona i śmiała się wesoło.
Uzbecki nie oglądając się, wybiegł z Ogródka.
W hotelu Misia nie zastał, „Maestro“ wyjechał.
— Kiedy? — pytał zdziwiony Uzbecki.
— Przed pół godziną.
— Dokąd?
Nie wiedziano. Kompozytor nie podał żadnego adresu, nie powiedział, kiedy wróci. Zniknął.
— Ładna historja zaczyna się, jak widzę, komplikować — mówił Uzbecki w duchu, wychodząc z hallu hotelowego. — Szkatułka najwyraźniej nie chce ode mnie odejść.
Pasja go porwała. Ścisnął zawiniątko.
— Jak gruchnę tem pudłem przeklętem o ziemię!
Ale zaraz sobie przypomniał:
— Nie wolno! Gdybym wraz ze szkatułką rozbił szczęście Cesi?
Zrezygnowany wsiadł w auto i pokornie odwiózł szkatułkę do domu.

W CIEMNOŚCIACH.

W tych ciężkich czasach przyszła Uzbeckiemu do głowy myśl, która się bynajmniej nie mogła przyczynić do uspokojenia go.
Pomyślał mianowicie, że jeśli prawdą jest, iż panna nie kocha jego, nie wynika stąd, aby nie kochała drugiego. Wyglądała wprawdzie młodziutko, jednak-