Uzbecki spojrzał na młodego człowieka zdziwiony.
— Czyżby to był „On“?
Na drugi dzień nad wieczorem w szedł do „Ogródka“ prawie równocześnie z panną Cesią. Nie miał zamiaru przysiadać się do niej, ale ona sama dała mu znak, aby się do niej zbliżył. W „Ogródku“ było prawie pusto, ponieważ wieczór był chłodny i zbierało się na deszcz. Ledwo usiedli, od pnia drzewa odlepił się cień i ruszył ku nim.
Był to młody człowiek z poprzedniego wieczoru.
— To on! Z całą pewnością — on!
Uzbecki przyjrzał się mu uważnie.
Był to młody mężczyzna, o źle ogolonej, martwej twarzy, z okrągłemi, nieruchomemi, złotemi oczami. Trudno było cośkolwiek o tej twarzy powiedzieć. Mogła kryć dużo, a może nie kryła nic. Zresztą młody człowiek miał niezłe maniery, powstrzymywaną gestykulację, a mówił bardzo powoli, cicho i monotonnie.
Przyszedłszy do przekonania, iż to jest „On“, Uzbecki nie pytał już o bliższe szczegóły. Miał dosyć tego, co widział. Nie myślał o tym człowieku źle, nie miał do niego najmniejszej niechęci, bo za co? Zato, że kochał Cesię, że ona kochała jego? Wiedział, że to jest człowiek szary, że to jest cień melancholijny, cichy, rozsmętniony, nie mogący ani żyć, ani zginąć.
Kiedy na drugi dzień podczas przerwy w dyktowaniu rozmawiał z Cesią, rzekł jej nagle:
— Najgorsza rzecz, to, że pani była sanitarjuszka, jako młoda dziewczyna. Teraz zdaje się pani, że cały świat jest lazaretem, w którym pani musi wszystkim przewiązywać rany.
— Ludzie się strasznie męczą — odpowiedziała mu swym cichym głosikiem. — Sam pan to wciąż powtarza.
— Ludzie się strasznie męczą, proszę pani, ale
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/91
Ta strona została przepisana.