Cesia zachwiała się i osunęła się na najbliższe krzesełko.
Burkan przyglądał się jej badawczo.
— Może wody? — zapytał łagodniej, ale bez większego współczucia.
Skinęła głową.
— Szklankę wody dla pani — spokojnym tonem zamówił.
Zęby jej zaszczękały o szklankę, gdy ją do ust podniosła. Wargi miała zupełnie blade.
— Niech się pani tak nie przejmuje! — uspakajał ją Burkan. — Uzbecki żyje i żyć będzie.
Potrząsnęła głową, jakby chciała czemuś zaprzeczyć i machnęła ręką.
Dopiero po dłuższej chwili zwróciła na Burkana żałosne spojrzenie zbolałych oczu i zapytała go cichutko:
— Dlaczego pan powiedział, że pan Uzbecki chciał się zabić przezemnie? Nic złego mu nie zrobiłam.
Burkan wydął usta i dmuchnął przed siebie.
— Nic złego pani mu nie zrobiła. Jakżeżby! Zawróciła mu pani tylko głowę tak, że siedząc na oknie przypadkiem stracił równowagę i byłby zleciał z trzeciego piętra.
— Ja?
Z oczu panny Cesi pociekły na blade policzki łzy.
— Ludzie, ludzie, co ja wam złego zrobiłam? Zaco mnie ciągle bijecie! — jęknęła. — Dlaczego wciąż wszystkiemu winna jestem ja? Dlaczego wciąż mam cierpieć za nieswoje winy? Panie, panie, co pan powiedzał? Przezemnie!...
Przycisnęła chusteczkę do ust.
— A więc — krótko: Uzbecki zakochał się w pani.
Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/97
Ta strona została przepisana.