Strona:Jerzy Bandrowski - Szkatułka z czerwonej laki.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— I dlatego musiał zaraz skakać z okna? — sarknęła gniewnie. — To ma być dowód miłości?
Burkan rzucił prawem ramieniem.
— Nie wiem. Jabym tego z pewnością nie zrobił. On chciał się zabić dlatego, że panią kocha, jestem przekonany, że bez pani żyć nie może, choć chłop przez czterdzieści lat żył ludziom i Bogu na chwałę — a tymczasem pani kocha kogo innego.
Łuna buchnęła na twarz panienki.
— Nieprawda! — zaprzeczyła z całą stanowczością.
— Nieprawda? — znowu łagodniej rzekł Burkan. — Ale cóż z tego, kiedy pani nie kocha Uzbeckiego?
Panna Cesia zmięszała się i nic nie odpowiedziała.
— Muszę pani wytłumaczyć: Uzbecki jest morowy chłop, ale ma fijoła na tle manji samobójczej. To skutek przejść wojennych i różnych innych. Żył w bezustannej pracy i walce, był zawsze na każdym kroku żołnierzem, nigdy o sobie nie myślał. Tacy żołnierze, tacy ludzie są jak dzieci; dusze mają niezmiernie tkliwe. On zesechł się z tęsknoty i jeżeli się teraz zawiedzie, to gotów się naprawdę rozsypać, jak zeschnięta beczka. Musi go pani uratować.
— Cóż mam robić? — załamała ręce panna Cesia. — Powtarzam panu — nie zrobiłam nic złego. Pracowaliśmy razem w zgodzie i spokoju. Byłam przekonana, że jesteśmy w najlepszej przyjaźni... Pan Uzbecki od kilku dni zupełnie się nie pokazuje, a ja wciąż chodzę tu i czekam wiedomości od niego...
— Przepraszam panią. Powiadziała pani, że się pani w nikim nie kocha. W takim razie, jeśli wolno zapytać, ile prawdy jest w historji z tym jakimś „szarym mydłkiem“, jak mi określił Uzbecki?