Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

A czy wśród was jest jaka grupa polska? — spytał Zaucha.
— Nie wiem nic o tem. Grupy osobnej niema, my jesteśmy międzynarodowi... Polaków jest w naszym obozie garść, jak wszędzie, naogół jednak naród ten ma gwoździa w głowie. Szczęśliwie u traciwszy państwowość, którą my dopiero niszczyć musimy, wszelkiemi siłami stara się o jej wskrzeszenie. Oto smutne następstwa gwałtu, jakiego swego czasu dopuszczono się nad Polską, która miała tak bogate i piękne zadatki i skłonności anarchistyczne... To gotowo teraz pójść na marne...
— Niestety! — westchnął boleśnie Zaucha.
O Popiołce Czornyj sam wprawdzie nic nie wiedział, jednakże z całą uprzejmością ofiarował mu swą pomoc w wyszukaniu go.
Chodzili tedy we dwóch po różnych salach, korytarzach i salonach gmachu. Wszędzie pełno było niewiadomo koło czego krzątających się jakichś młodzików, żołnierzy i oberwańców, o twarzach w dwóch przynajmniej trzecich — semickich. Czornyj, sam niezbyt jeszcze obznajmiony z topografją gmachu, wpadał to tu, to tam, bez pukania szeroko otwierając drzwi, zaopatrzone w bardzo prymitywne napisy i tablice informacyjne. Gdziekolwiek weszli, wszędzie spotykały ich spojrzenia jak gdyby żaków, zaskoczonych przez nauczyciela. Choć czytający niby, czy rozmawiający nie zmieniali na odgłos otwierania drzwi pozycyj, a najczęściej zupełnie ignorowali wchodzących, Zaucha z min ich zgadywał, że coś niedobrego między nimi się święci. Najsilniej uderzyło go to w bibljotece, zastawionej szafami, pełnemi pięknie oprawnych książek. Tam westchnął,