Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

chodził koło zabudowań olbrzymich Sandunowskich Łaźni, mimo wczesnej pory otoczył go rój dziewcząt publicznych.
— Pójdziemy się zabawić? Parne, panie, niech nas pan weźmie obie, my jesteśmy siostry... Niech pan idzie z nami!
Małe, nierozwinięte dziewczęta obskakiwały go ze wszystkich stron, jak łaszące się pieski. Mówiły po polsku — piana ulic warszawskich — dobrze wiedząc, iż w oczach Rosjan język ten daje im wyższość nad miejscowemi „ćmami“. Gdy je ofuknął, natarczywem, żebrzącem rozwięźle stadem rzuciły się za jakimś żołnierzem z czerwoną przepaską na ramieniu i w lakierowanych butach.
— Jednakże prostytucji rewolucja jakoś nie usunęła! — przewinęło mu się przez myśl.
A naraz przypomniało mu się zdanie z broszurki pewnego anarchisty hiszpańskiego.
— Jak kobiecie gadatliwej, plotkarce, żadna ustawa nie zabroni gadać, tak kobiecie, mającej skłonność do prostytucji, żadna ustawa nie zabroni kupczyć miłością.
No więc?
— Jeśli człowiek nie jest aniołem — pomyślał Zaucha — to żaden ustrój społeczny ani państwowy aniołem go nie zrobi.

XV.

— Ty powinieneś się nazywać nie Chrobak, ale Karakon! — wykrzyknął Zaucha na widok towarzysza, z furją wywlekającego ze wszystkich kątów kufry, toboły, kosze, szmaty jakieś i rzucającego wszystko na jeden wielki stos w środku pokoju.