Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

Nagle uderzył ręką w stół.
Zaucha, zdziwiony, spojrzał na niego.
— Co się stało?
Ale Chrobak nie słyszał jego pytania. Z twarzą gniewną, jakimś dziwnym grymasem skurczoną, lecz z której nie zniknął jeszcze wyraz zdziwienia, czytał prędko, oczu od listu nie odrywając, wstrzymując oddech. Kiedy list przeczytał, podniósł wzrok na Zauchę. Szare jego oczy pociemniały, nozdrza rozdęły się, pionowa brózda wystąpiła między brwiami. Wypuścił długo wstrzymywany dech, pociągnął zagasłego papierosa i sięgnął po drugi list. Napół przeczytawszy go, przysunął przed siebie cały stos i ręką, jak karty, rozsunął na stole.
— Psiakrew! — zaklął po jakimś czasie. — Psiakrew! A, żeby ich wszystkich djabli wzięli!
Wstał, otwarł jakąś szufladę biurka i wyrzucił z niej różne papiery i listy, które przejrzał pobieżnie. Potem znowu rzucił się do szuflad. Wydzierał je formalnie i całą ich zawartość wysypywał wprost na stół. Ręce mu drżały; wyglądało, jak gdyby śpieszył się bardzo.
— Co ci się stało, człowieku? Opamiętaj się! — mitygował go Zaucha.
Chrobak tupnął nogą.
— Nie chcę się opamiętać, nie opamiętam się! — krzyknął. — To też mi w duszy wciąż coś szeptało: „Nie wierz! Nie wierz! Ona cię kiwa!“ I kiwała! To gdy ja tam wszy biłem w obozie jeńców, kiedy do niej i do dziecka tęskniłem, kiedym się wszelkiemi siłami do nich rwał, ona tu zdradzała mnie z jakąś kanalją. Popatrz: listy, listy od „niego.“ Nawet