Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

listów nie zdążyła zabrać, tak uciekała! Teraz rozumiem, dlaczego, mimo moich stosunków i znajomości, nic „nie można było“ dla mnie zrobić. Patrz, moja własna żona trzymała mnie w niewoli moskiewskiej dla swojej podłej wygody! Dlatego pojechała na Kaukaz i dziecko mi ukradła!
Zaucha usiadł na kanapie.
— Niema podłości, do którejby oni nie byli zdolni! — krzyknął Chrobak, pieniąc się prawie z wściekłości. — Na wieżę uciec gdzieś przed tymi ludźmi, na górę najwyższą, za morze!... Dla ich podłości niema nic świętego! Bezbronnego, sponiewieranego jeńca nawet okradną i zhańbią!... To jest społeczeństwo? Na co tu możesz liczyć, na kim się oprzeć? Spodlało wszystko!
— Nie rób tragedji! — żachnął się Zaucha. — Człowiek jest ułomny, kobieta — wywrotna rzecz. Pewnie przykro, boleśnie, ale na naród z tego powodu nie wygaduj!... W narodzie jest wszystko: starość i młodość, grzech i niewinność, podłość i najwyższa szlachetność.
Do stu tysięcy djabłów! — uniósł się znów Chrobak. — Mówisz, cholero, o narodzie, jak o mamucie... Naród to i owo, a ty patrzysz na niego z boku, czy z góry... A ja, psiakrew jedna, ja wiem, że ja też jestem naród, i nie chce mi się znosić tych wszystkich świństw i łajdactw... Patrz, co z wojskiem naszem zrobili, patrz, jak nas oszukali, wywiedli w pole, jak teraz żyć nie dadzą, jak każdy tylko o sobie myśli i jeden drugiego sprzedaje! Sprzedaje! Rozumiesz?
Zaucha wziął czapkę ze stołu i wyszedł.