Zaucha wiele zawdzięczał swemu towarzyszowi, który mu pomagał i bez którego byłby może popadł w zupełną apatję. Chrobak, syn zamożnego, prowincjonalnego „łyka“ galicyjskiego miał dużo młodej, zdrowej żywotności, głośnej, zaczepnej energji blagierskiej i dziedzicznie obciążony był sprytem do szacherki i przedsiębiorstw finansowych, do których to zdolności uciekał się w ciężkich czasach. Rozminąwszy się, jak większość ludzi, z powołaniem, zawarł nieprawne związki z literaturą i sztuką i uważał się poniekąd za artystę, człowieka wyższych, wzniosłych poglądów, krótko mówiąc, nie przeciętnego. Znalazłszy się w Moskwie, założył jakieś literackie stowarzyszenie wzajemnej pomocy, został oczywiście jego prezesem i teraz snuł plany różnych wieczorów, podwieczorków i innych „bałaganów“, mogących dać trochę grosza najbardziej potrzebującym. Z natury towarzyski, we wszystkiem potrzebujący wspólnika i powiernika, wciągnął do tej roboty Zauchę, który nieopatrznie pozwoliwszy mu wziąć się za łeb, chodził razem z nim po różnych artystach i artystkach i prawiąc komplementy, prosił o „łaskawy współudział“.
To zajęcie bawiło czasem Zauchę. Siedząc w ciepłym pokoju — wszystkie artystki dziwnym zbiegiem okoliczności dobrze zaopatrzone były w węgiel — z głupkowatym wyrazem twarzy przyglądał się to tej, to owej damie, ogarniającej wstydliwie dłońmi niewytworny negliż, rozkosznie uroczym ruchem „frygi narodowej“ spuszczającej na ramię utlenioną główkę i szczerzącej kokietliwie równe, złote ząbki.
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.