Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

Zerwała się burza, zaczęła się dyskusja. W małej, wciąż coś szeptającej gromadce niedaleko Zauchy rozległy się drwiące śmiechy.
Zaucha już od jakiegoś czasu obserwował tę gromadkę, bo zdawało mu się, że to są Polacy. Postawy i twarze były drobniejsze, lepiej modelowane, inteligentniejsze, ruchy bardziej ze sobą związane, zachowanie się trochę ironiczne. Miał też wrażenie że z grupy tej padło zdanie polskie; dezorjentowało go tylko, iż wśród tych ludzi rej wodził Rosjanin — młody brunet, bardzo przystojny, bladą, pięknych rysów twarzą i wielkiemi, słodkiemi oczami czarnemi przywodzący na myśl świetnego oficera jazdy gwardyjskiej. To „peszyło“ Zauchę, z natury nieśmiałego i nie umiejącego zaznajamiać się z ludźmi.
— Odpowiedzcie mu, Żuków! — zachęcali pięknego Rosjanina jego towarzysze.
— Nie warto. On przecie sam nie rozumie, co mówi. Jakaś nowa prawda, jakieś nowe świętości? Nonsens! Rosja zmieni się teraz w kraj centaurów, czem też i była zawsze w gruncie rzeczy. Wszelka, tak zwana, kultura rosyjska zniknie. Lud! Lud tej kultury nienawidzi. Czemu? Rzecz prosta. Na terytorjum Rosji, oprócz ludzi, żyje jakich sześćdziesiąt miljonów koni, stworzeń nierzadko rozumniejszych od człowieka. Lud żyje z końmi, pracuje z niemi, pasie się na stepach, jest z niemi prawie „na ty“ — i otóż mamy stąd wielki wpływ inteligencji końskiej na rosyjskiego człowieka. Każda kultura tu zbankrutuje, ponieważ utrzymać się może tu tylko — kultura końska!
W gromadce rozległy się śmiechy.