— Ten zna swoich!
Nie ulegało żadnej wątpliwości. To zdanie zostało wypowiedziane po polsku. Wobec tego Zaucha zdobył się na nagłą odwagę i zbliżywszy się jeszcze więcej, zapytał:
— Panowie Polacy?
Zmierzono go podejrzliwemi oczami. Twarze ścięły się, stężały, stały się zimne i pogardliwe.
— A bo co?
— Ja też jestem Polak.
— No jo, Polacy są różni. Pan „anarch?“ Z jakiej grupy?
— Ja szukam swego dawnego przyjaciela, Popiołki. Znam go jeszcze z Krakowa. Zaucha jestem! — przedstawił się.
Nikt mu się nie przedstawił, ale jego mazurskie nazwisko sprawiło, zdaje się, dobre wrażenie.
— Jesteście jeniec?
— Nie. „Bieżeniec“. Chciałbym się z nim koniecznie zobaczyć — kuł Zaucha żelazo, póki gorące. — Z Kijowa niedawno przyjechałem — mam dla niego nowiny — z Taszkientu. Szukałem go wszędzie, nie wiedziałem, do jakiej grupy należy.
— No, cóż? Niema co taić. Grupa „Topór“, zaułek... Przyjdźcie, będzie chciał z wami mówić, to was przyjmie, a nie to nie...
— Kiedyż go można zastać?
— Rozmaicie bywa. Jak jest, to jest, a jak go nimo, to go nimo...
— Żeby mu tak kto powiedział, że Zaucha przyjechał, Zaucha, z Krakowa...
— Powi sie, powi...
Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.