Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

— Ognia na prawo i lewo po bulwarze!
— Popiołka! — zawołał Zaucha, poznawszy głos.
Nie było odpowiedzi.
Samochód stanął.
Otoczyło go kilkunastu ludzi, wybuchła kłótnia, ktoś protestował, domagał się legitymacji, słychać było szamotanie się, wkońcu motor zahuczał i samochód z miejsca całym pędem ruszył naprzód.
Strzały ucichły.
Mała grupka ludzi stała bezradnie na gościńcu.
— Automobil propał! — odezwał się czyjś stroskany głos. — Czort-by ich wziął!... Cóż, stać tu będziemy? Pajdiom damoj, gaspada!
Zaucha wśliznął się w pierwszy spotkany po drodze Zaułek. Kiedy już wychodził na Twerską, nagle rozległ się za nim gdzieś wpobliżu strzał.
— I prawilno[1]! — rzekł idący naprzeciw Zauchy robotnik.
A nie wiedział, kto strzela, ani do kogo, ani dlaczego.

XVIII.

Pokonany rozkoszą, leżał bez ruchu, z oczami zamkniętemi, omdlały i słaby.
Zaś ona, pochyliwszy się nad nim i wpatrzona w jego twarz obumarłą i zwolna tylko powracającą do życia, uśmiechała się, dumna i triumfująca, iż jednym uściskiem swych ramion mogła roztopić w sobie siłę tego olbrzyma.

Jej szkarłatne, rozognione wargi drżały jeszcze wspomnieniem ostatniego pocałunku w miłosnem, zmysłowem rozchyleniu. Zwierzęcą żądzą rozdęte

  1. I słusznie!