Strona:Jerzy Bandrowski - Wściekłe psy.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

który oddzielił się od ulicy grubemi murami i matowemi, podwójnemi szybami w gęsto zakratowanych oknach.
Zdawało się, że młody mężczyzna śpi.
Pochylona nad nim kobieta przez czas jakiś przyglądała mu się z uczuciem lekceważącej wyższości. Obumarła jego twarz była dla niej świadectwem jej siły. A była to twarz zbudowana silnie, gwałtowna, prawie dzika, zła: Czoło guzowate, dwie krótkie, grube, skośne krechy czarnych brwi, nos rozdęty, zmysłowe, grube wargi zlekka uniesione i pokazujące zęby, kości policzkowe potężne, podbródek kościsty i wystający — całość, sama przez się już przejaskrawiona, związana twardym wyrazem brutalności i przekornego buntu. Tylko w kobiecej, niemal dziewiczej osadzie oczu i w skroniach młodzieńczych, gładkich i czystych, było coś niewinnego i szlachetnego, niby małe, uśmiechnięte, wybaczające słówko macierzyńskiej miłości.
I oto z tych właśnie rysów nieznacznych i zatraconych w gęstwie śladów wzruszeń gwałtownych, na twarz mężczyzny zaczęła się sączyć przedziwna pogoda, coraz silniej wzbierająca fala łagodności i słodyczy, bez walki usuwająca ze swej drogi nieczyste zapory i przeszkody — jak gdyby niewidzialna ręka, ciepła, miękka i kochająca wygładzała wszystkie zmarszczki i brózdy, wyryte przez namiętności i cierpienia.
Usta wpatrującej się w twarz leżącego kobiety wykrzywił nieprzyjemny grymas.
— Popiołka, a, Popiołka! — odezwała się niskim głosem.